| Piłka ręczna / ORLEN Superliga
Moją ciągłą myślą było to, że nie ma sensu się męczyć, skoro i tak na końcu czeka cię ból. Byłem w sporym dołku. Nie miałem na nic ochoty – wyznaje Tomasz Gębala. Reprezentant Polski i zawodnik PGE VIVE Kielce w maju 2019 doznał drugiej w ciągu 12 miesięcy kontuzji kolana. Wpadł w depresję, chciał zakończyć karierę. Trudny czas rehabilitacji, w trakcie którego przewartościował życie i zmienił podejście do sportu, ma już za sobą. – Wracam, bo wciąż kocham grę – mówi.
Maciej Wojs, TVPSPORT.PL: – Kilka dni temu po raz pierwszy w karierze zostałeś mistrzem Polski. Gratulacje.
Tomasz Gębala: – Zostałem mistrzem Polski bez zagrania choćby minuty. Ba! Nie spędziłem na boisku nawet sekundy...
– Spory wyczyn!
– Można tak zażartować. Fajnie jest wywalczyć tytuł, ale to nie moja zasługa, że VIVE zostało mistrzem. Nie mogę powiedzieć, że to ja zdobyłem mistrzostwo Polski. Byłem jedynie członkiem zespołu, który je wygrał. Kiedy ja byłem na L4 i rehabilitowałem się, oni zapieprzali na boisku. Wiesz, to tak jakbyś poszedł z parasolką na dzika, on zacząłby szarżować i nagle padł, bo ktoś go trafił, a Ty cieszyłbyś się i rozpowiadał, że go zatrzymałeś.
– Nie zagrałeś choćby minuty, ale do twojego powrotu zabrakło niewiele.
– Wszystko na to wskazywało. Oczywiście dokładna data mojego powrotu byłaby uzależniona od wyników testów, które miałem zaplanowane na poprzedni tydzień. Tam wyszłoby w jakim stanie są nogi – czy są sprawne, stabilne, jak "wyglądają". Wszystko szło jednak w kierunku tego, bym dał radę wrócić w tym sezonie. A w jakim wymiarze czasowym i ilościowym – to już inna kwestia. Może byłoby to 5 minut na mecz, a może 10? Zakończyłbym jednak leczenie i byłbym wpisany do składu, a uwierz, było to dla mnie bardzo istotne. Inna sprawa, że to, czy w ogóle bym grał, zależałoby od mojej pracy na treningach i tego, czy trener Dujszebajew byłby zadowolony z tego, co na nich prezentuję.
– Zanim sytuacja w kraju zmusiła VIVE do odwołania treningów, uczestniczyłeś w ogóle we wspólnych zajęciach z zespołem?
– Tak. W moim przypadku była to kwestia "wejścia" w kontakt. Dopóki wykonywaliśmy ćwiczenia, w których to ja decydowałem czy idę na maksa – np. czy zaatakuję do końca w obronie albo powalczę o jakąś "niepewną" piłkę – to brałem w nich udział na pełnych obrotach. Tak było np. gdy skupialiśmy się na taktyce albo gdy trenowaliśmy grę w przewadze i kiedy miałem pewność, że nie będzie ryzyka niepotrzebnego ostrego kontaktu. Ale w sytuacjach, gdy tworzyliśmy już sobie pełne warunki meczowe, to schodziłem na bok i robiłem swoje ćwiczenia. Chodziło o to, bym "wszedł" w pełen kontakt z innymi zawodnikami dopiero wtedy, gdy będę zdrowy na 100 procent.
– Jak do twojej pracy podchodził trener Dujszebajew?
– Przede wszystkim chciał, żebym dołączył do zespołu w pełni zdrowy i dzięki temu w nim został, a nie wrócił jak najszybciej, zagrał w kilku meczach i za chwilę znów wypadł. Musieliśmy się skupić na tym, bym jak najlepiej wyleczył kolano – tak, by taki uraz już nigdy się nie powtórzył. Dlatego trener bardzo naciskał na to, żebym był spokojny. Ja z kolei chciałem wejść na mocniejsze obroty już kilka tygodni temu. Mówiłem: "czuję się dobrze, wszystko jest fajnie, nie czuję już bólu". Trener jednak odpowiadał: "nie – wrócisz, jak wszyscy lekarze i testy potwierdzą nam, że jesteś zdrowy". Trener był więc tym, który mnie hamował. A ja niestety mam już doświadczenie w powrocie z tak ciężkiej kontuzji. Hamował mnie wtedy, gdy znalazłem się na granicy. W tych momentach czujesz, że możesz robić już wszystko – możesz wyskoczyć z kontuzjowanej nogi, zrobić zwód, zmieniać kierunki, a noga dobrze reaguje i nie czujesz większych dolegliwości, ale... Ale jednak w rzeczywistości – nie możesz. To strasznie frustrujące, bo bardzo chcesz wrócić na boisko, pobiegać, poskakać, ponieważ jesteś strasznie znudzony długimi miesiącami samotnych treningów i wykonywania tych samych ćwiczeń. Przy okazji tej kontuzji zrobiłem ok. 20 różnych wariacji przysiadów – tylko po to, żeby jakkolwiek urozmaicić sobie ćwiczenia. W tym momencie granicznym masz tego dość, chcesz biegać, wrócić na boisko, poczuć piłkę w dłoni. Chcesz robić to, co kochasz... I dlatego wracam. Nadal chcę grać w piłkę. Cieszę się, że wciąż będę mógł to robić i mam nadzieję, że będzie tak jeszcze długo.
– Byłeś obrażony na piłkę ręczną zaraz po tym, jak po raz drugi doznałeś kontuzji?
– Byłem obrażony, ale nie na piłkę ręczną. Byłem zły. Na wszystko. Zły i smutny. Przez dziewięć miesięcy ciężko pracowałem, by wrócić do gry. Wróciłem. Zacząłem grać w ważnych meczach. Znowu zacząłem czuć radość z gry. Cieszyłem się nawet z tego, że po prostu byłem na boisku. Nie interesowało mnie na początku, na jak długo na nie wejdę. Jeśli była to minuta, to cieszyłem się z tej minuty, bo w końcu mogłem pomóc zespołowi, a nie siedziałem jedynie za ławką i biłem brawo czy unosiłem pięść, gdy koledzy rzucili bramkę. Mogłem pomóc i nie ważne było w jakim wymiarze czasowym to robiłem. Z czasem moja forma zaczęła rosnąć. I nagle... W końcówce jednego z meczów, gdy mieliśmy już zapewnione zwycięstwo, w błahej sytuacji "zatańczyło" mi kolano. Najpierw "uciekło" do środka, potem na zewnątrz. Poczułem uderzenie i wszystko już wiedziałem...
Mam tam tyle żelastwa i różnych taśm, że następnym krokiem jest wstawienie sztucznego kolana. Dostałem wszystko to, co lekarze mogli mi wstawić
– Pierwszym uczuciem była złość?
– Na początku było niedowierzanie. Ale im spokojniejszy się stawałem, tym szybciej uświadomiłem sobie, co się wydarzyło. Zacząłem analizować: tak, był ten ruch – ten, w którym kolano "ucieka" do środka, a podudzie na zewnątrz. Ten ruch, w którym zrywasz więzadło krzyżowe przednie. I wtedy uderza cię, że musisz przejść przez to wszystko jeszcze raz. Znowu będziesz chodził o kulach. Znowu będziesz musiał przejść operację, po której wszystko będzie cię boleć. Po której nie będziesz czuł mięśnia czworogłowego i by w ogóle nim ruszyć, będziesz potrzebował stymulacji elektromagnetycznej. Wiesz, że znowu nie będziesz mógł spać w nocy, bo będziesz mógł leżeć tylko w jednej pozycji, a jeśli przewrócisz się na bok przez sen, to ból będzie potężny. Wiesz już, jak będą wyglądały rany. Wiesz, ile będziesz musiał siedzieć na łóżku, zanim wstaniesz. Wiesz, że będziesz miał problem, by się wykąpać. Że będziesz zależny od innych. Strasznie mnie to denerwowało. Mogłem zrobić sobie śniadanie, ale nie mogłem już przenieść go do stołu, bo obie ręce miałem zajęte przez kule. I nie trwa to wcale tydzień czy dwa. To pięć tygodni takiego życia i bycia zależnym w każdej sytuacji. To pięć tygodni braku możliwości poradzenia sobie samemu.
– Przy tym wszystkim dodatkowo dobijała mnie świadomość, że być może o kulach pójdę do ślubu. I że ta kontuzja będzie mi towarzyszyć całe życie, bo gdy za 20 lat będę oglądał film z wesela, to ona tam będzie. Na szczęście zdołałem odłożyć kule w tygodniu, w którym brałem ślub, ale na filmie i tak widać, że kuleję. Chociaż tyle, że dzięki temu mogłem się choć trochę pobawić! Mówi się, że na kontuzje nigdy nie ma dobrego czasu, ale na tak poważną to był bardzo zły czas...
– Przypuszczam, że żałowałeś też pod względem sportowym, bo urazu doznałeś tuż przed finałami ligi.
– To bolało, tym bardziej, że nasze poprzednie mecze z VIVE były wtedy bardzo wyrównane. W Kielcach zremisowaliśmy, mając wygraną na wyciągnięcie ręki. W finale Pucharu Polski z kolei przegraliśmy jedną bramką, mając rzut na wagę remisu. Miałem poczucie, że możemy powalczyć o mistrzostwo. I to bolało dodatkowo, bo bardzo chciałem pomóc chłopakom. Chciałem wygrać te mecze, zostać mistrzem Polski. Nie miało dla mnie znaczenia, że mam ofertę z Kielc. Byłem zawodnikiem Wisły, chciałem do końca dać z siebie wszystko i wygrać. Liczyło się tu i teraz.
– Kilka dni temu opublikowałeś na Instagramie zdjęcie, które zrobiono ci tuż po tym, jak doznałeś kontuzji. Dołączyłeś do niego emocjonalny wpis. Napisałeś, że było ci obojętne czy wrócisz do gry.
– Pamiętam, że zaraz po tym, jak wróciłem do gry po pierwszej kontuzji, na jednym z treningów Wisły powiedziałem do Dana Racotei: "jeżeli jeszcze raz zerwę "krzyżówki", to kończę karierę". On wtedy walnął mnie w głowę i powiedział, żebym nie wygadywał takich głupot. Po kilku miesiącach miesiącach przyszła druga kontuzja... Sporo wtedy myślałem. To były głupie, smutne myśli. "Po co mam wracać, skoro to znowu może się stać?". "Po co zapieprzać tyle czasu, by wrócić do porządnej formy – już nie tylko normalnej sprawności – ale do dobrej gry, skoro znowu może mnie to czekać?". Miałem w głowie mnóstwo pytań, ale chyba najczęściej pojawiało się: "po co się męczyć?". Pasja jednak wygrała. Nie potrafię sobie poradzić bez piłki. Będę zapieprzał. Będę się męczył. Przychodzę na każdy trening wcześniej. Trenuję sam, "dogrzewam" nogę. Zostaję po każdym treningu. Trenuję też dodatkowo. Trenuję w domu. Mam taki specjalny pokój, gdzie syn się bawi, a ja trenuję. Czasami ćwiczymy razem. Przed każdym treningiem – w domu czy w hali – wykonuję dodatkowe ćwiczenia. Muszę to robić, by być w stanie jeszcze grać. Chcę się tak męczyć, bo chcę grać. I dzięki temu nie mam już tych smutnych, czarnych myśli.
– Na Instagramie napisałeś o depresji.
– Byłem w sporym dołku. Moją ciągłą myślą było to, że nie ma sensu się męczyć, skoro i tak na końcu czeka cię ból. Strasznie mnie to dołowało. Miałem dość. Nic mi się nie chciało. Później zacząłem trochę na ten temat czytać, jak też opisują to ludzie. A na co dzień było ciężko. Żona opowiadała mi później, że w szpitalu lekarze zaproponowali, by weszła do mnie z synem, choć w sali mogła znajdować się tylko jedna osoba, by on spróbował mnie pocieszyć. Musiałem być w fatalnym stanie. Ale nie zwracałem na to uwagi.
Kontuzja to nie jest koniec świata. To skomplikowany czas, gdy z pięknego sportu przechodzisz przez wyboistą i ciemną drogę rehabilitacji. Ale to szansa na zmianę perspektywy i przewartościowanie pewnych spraw
– Rozmawialiśmy mniej więcej rok temu, gdy wróciłeś do gry po pierwszej kontuzji. Mam wrażenie, że wtedy potraktowałeś ten uraz jako wyzwanie fizyczne – coś, co musisz przepracować z fizjoterapeutą czy w siłowni. Teraz bardziej ucierpiała twoja psychika.
– Choć doznałem praktycznie takich samych urazów, to one... nie były takie same. Ten drugi był dla mnie trudniejszy. Nie wiem o ile. To nie jest mierzalne. Tyle, co pierwszy, ale pomnożony kilka razy. Powrót po drugiej operacji zawsze wymaga jednak więcej. Do tego, oprócz więzadła krzyżowego przedniego, uszkodziłem łąkotkę. Tym samym mam w tym kolanie uszkodzone dwie łąkotki. Teraz nie mogę już pójść na siłownię i wziąć maksymalnego ciężaru na nogi, by poczuć się silnym. Nie mogę już "iść" na maksa, nie mogę też robić ćwiczeń typowo siłowych, by nie obciążać tak nóg. Po prostu – moje amortyzatory w kolanie nie działają już tak sprawnie. Mam tam wstawione tyle żelastwa i różnych taśm, że następnym krokiem jest wstawienie sztucznego kolana. Teraz dostałem wszystko to, co lekarze mogli mi tam wstawić.
– Świadomość tego była dodatkowym ciężarem?
– Zacząłem zastanawiać się, czy moje zdrowie jest warte tego ryzyka. Wiesz, ja wiele spraw akceptowałem. Miałem np. świadomość, że badania pokazują, iż kilka czy kilkanaście lat po rekonstrukcji więzadeł pojawiają się problemy z biodrami, które często kończą się operacją. I akceptowałem to. Ale zacząłem zastanawiać się, czy nie doprowadzę się przypadkiem do takiego stanu, że to będzie już za dużo? Że przekroczę pewną granicę, zza której nie będzie powrotu? Przecież po zakończeniu kariery chcę normalnie chodzić! Uświadomiłem sobie, że kariera to tylko część mojego życia. To piękny okres. Kocham grę i bardzo się cieszę, że mogę rozwijać karierę, ale... Po niej też "coś" jest! Jeżeli na co dzień będę miał utykać – to nie będzie przyjemne życie. Jeżeli nie będę mógł pograć z synem w piłkę albo z nim potrenować – to nie będzie przyjemne życie. Doszło do mnie, że jestem już w miejscu, w którym następna kontuzja może wywrzeć bardzo duży wpływ na moje dalsze życie. W tej sytuacji musiałem postawić sobie pytanie: "czy warto ryzykować?". Po dwóch "krzyżówkach" ludzie wracają jeszcze do normalnego funkcjonowania. Mamy tak rozwiniętą medycynę, że jest to możliwe. Ale po trzech? To może być ten moment, gdy lekarz mówi: przykro mi, tu już nic nie możemy zrobić.
– Dla 23-letniego chłopaka, który ledwo co zaczął poważną karierę, to wyjątkowo trudna perspektywa.
– Musiałem wszystko przewartościować. Zacząłem się zastanawiać, co będę robił po karierze? Dużo pomogło mi to, że w trakcie rehabilitacji po pierwszej kontuzji narodził się syn. W międzyczasie skończyłem studia. Odkryłem, że mam inne pasje niż wyłącznie piłka ręczna. Zainteresowałem się marketingiem i ekonomią. Zacząłem rozmawiać z ludźmi, którzy też dzielą taką pasję i to było bardzo rozwijające. Oni jednocześnie dawali mi motywacyjnego kopa, mówiąc proste rzeczy jak np.: "po zakończeniu kariery musisz przyjść do mnie pracować!". Uświadomiłem sobie w tym czasie, że muszę mieć coś, do czego wrócę, jeśli z dnia na dzień skończę grę. Bo kariera jest fajna. Mogę być na niej skoncentrowany w 100 procentach, ale uważam, że człowiek powinien rozwijać się w wielu dziedzinach. Jedno drugiego nie wyklucza. Znane są przykłady zawodników, szczególnie z USA, którzy byli stworzeni niczym maszyny do gry. Osiągnęli niesamowitą precyzję, a poprzez to znakomite wyniki, ale gdy przyszła kontuzja, nie wiedzieli, co ze sobą począć. Nie byli nauczeni niczego poza grą. Poświęcili dla sportu zdrowie, ale gdy przestali grać i zarabiać, zapomniano o nich i szybko zbankrutowali. Nie umieli odnaleźć się w "nowym" świecie.
– Patrzę na to wszystko z perspektywy swojej historii. Lubię o sobie mówić, że jestem jak bity samochód, taki po kilku wypadkach. Jestem zawodnikiem po przejściach. Kocham piłkę ręczną i cieszę się, że mogę grać. Ciężko pracuję i chcę grać jak najdłużej. Muszę jednak wiedzieć, co będę robił potem. Nie mogę zostawić tego losowi i stwierdzić: a, jakoś to będzie. Jestem ojcem rodziny. Moja żona sporo poświęciła dla mnie, byśmy wszyscy razem byli w Kielcach. Mogła rozwijać się w swojej dziedzinie, skupić na pracy, ale przede wszystkim chciała, byśmy tworzyli rodzinę. Teraz ja muszę wziąć odpowiedzialność. Nie tylko w życiu, ale też na boisku. Tam często nam jej brakuje, szczególnie w kontekście zdrowia innych zawodników. Jest mnóstwo chamskich fauli. Mam wrażenie, że brak nam świadomości, że trzeba się wzajemnie szanować, zwłaszcza w sytuacjach stykowych. Lepiej przegrać mecz niż doprowadzić do sytuacji, w której ktoś dozna kontuzji i będzie musiał przejść operację. Ja już zawsze będę świadom tego, co mi się stało. Nie mogę tego puścić w niepamięć. Chciałbym o tym zapomnieć. Chciałbym mieć pewność, że to już nie wróci. Ale jeśli wróci, to muszę być przygotowany.
– Teraz jesteś przygotowany?
– Tak. Gdyby ktoś powiedział mi w tym momencie, że nie mogę już grać, to ułożyłbym sobie życie. Ogarnąłbym się. Potrzebowałbym pewnie czasu, ale nie trwałoby to dwa lata, a miesiąc. Mam perspektywy. Wiem, w czym mógłbym się spełniać. Są dziedziny, które mnie interesują i w których mógłbym się sprawdzić. To wbrew pozorom dało mi dużo spokoju na boisku. Nie mam już ciśnienia, że muszę grać. Wcześniej, jeszcze przed pierwszą kontuzją, myślałem o tym, co jeśli nie będę grał? Albo co jeśli będę tylko siedział na ławce, bo będę za słaby? Później zeszło ze mnie ciśnienie. Nie musiałem już wejść na boisko w każdym momencie, nie musiałem walczyć o to, by mnie dostrzeżono. Walka o nowy kontrakt przestała mieć znaczenie. Chciałem jedynie robić "swoje" i nie miało znaczenia, czy będzie to w wymiarze jednej czy 60 minut. Moim celem stało się uczynić jak najwięcej dobrego dla zespołu w tym czasie, który dostanę od trenera. I to dało mi spokój.
– Dało ci też więcej pewności siebie?
– Tak. Nie mam już z tyłu głowy żadnej presji.
– Presji, która towarzyszyła ci od lat. Wyjazd do Magdeburga, debiut w reprezentacji, transfer do Płocka, porównania do Karola Bieleckiego... To był spory ciężar.
– Największą presję, jaka towarzyszy sportowcowi, tworzy on sam w swojej głowie. To kwestia ambicji. Chcesz być najlepszy, chcesz osiągnąć jak najwięcej, chcesz być jak twoi idole z dzieciństwa. I ja też chciałem być najlepszym piłkarzem ręcznym. Chciałem robić wszystko, by osiągnąć jak najwyższy poziom. Tak było od początku. W pewnym momencie stwierdziłem jednak, że owszem – będę robił wszystko, ale w granicach rozsądku. Chcę być najlepszym, ale na tyle, na ile mogę nim być. Tak, bym nie stracił reszty życia przez to, że zrobię sobie krzywdę. W sporcie trzeba ciężko pracować, ale też myśleć o tym, jak to się robi. Tych motywacyjnych postów jest teraz w Internecie mnóstwo, ale w niektórych z nich jest sporo prawdy. "Work smart, not hard" [Pracuj mądrze, nie ciężko – wyj. red.]. Gdy dochodzisz do granicy, odpocznij. Pomyśl o przyszłości. Ludzie nie chcą o niej myśleć albo rozmawiać. Jeden z moich znajomych, teraz pracujący z różnymi reprezentacjami, był piłkarzem nożnym. Grał w niższych ligach, chciał grać i się rozwijać. Koncentrował się tylko na sporcie. W jednym z meczów rywal podstawił mu jednak nogę tak, że doszło do przeprostu kolana i "strzeliły" więzadła. W tamtym czasie nie było możliwości, by lekarze doprowadzili mu nogę do ładu. Jego kariera skończyła się z dnia na dzień. To była chwila. W jednym momencie czerpał radość z gry, a w kolejnym lekarz powiedział mu, że to koniec kariery. Co taki młody chłopak mógł zrobić? Większość sportowców, zwłaszcza młodych sportowców, nie ma świadomości, że taka historia może przytrafić się również im. Nie mają poczucia, że muszą mieć jakąś alternatywę dla sportu. Panuje przekonanie, że po karierze zostaną trenerami. Przykro mi, ale nie – nie każdy zostanie trenerem, tak jak nie każdy będzie pracował z młodzieżą i nie każdy z tego wyżyje. W piłce ręcznej nasze kariery trwają ok. 15-20 lat. A ile z tych karier kończy się wcześniej? Ile osób jest przygotowanych na rozpoczęcie innego życia wcześniej? Każdy młody zawodnik powinien się nad tym zastanowić i znaleźć plan na siebie.
– Mówisz o tym, o czym w sporcie nie opowiada się chętnie. Ulotność kariery sportowca...
– Może dzięki temu ktoś uniknie życiowej tragedii? Nie chcę, by ktoś pomyślał, że ja znalazłem ten plan i mam teraz totalny spokój. Nie mam, bo nie mam przecież 100-procentowej pewności, co mnie czeka. Ale mam pewne pomysły, perspektywy. To, jak udałoby mi się wprowadzić je w życie, to co innego, ale to już gdybanie. Mam jednak punkt zaczepienia. Żeby być w sporcie, trzeba mu się oddać. Trzeba mieć pasję, by wytrwać w treningach. To bardzo istotne. Bez pasji nie byłbym tu, gdzie teraz jestem. Ale jest też druga strona tego świata. Ta, po której trzeba mieć świadomość, że wszystko jest ulotne. Ona wymaga od nas odpowiedzialności. Moją odpowiedzialnością jest teraz przekazanie tej wiedzy. Nigdy nie byłem fanem mediów społecznościowych, ale kilka osób uświadomiło mi, że to część życia sportowca, którą można fajnie wykorzystać. Stąd wzięło się moje konto na Instagramie. I nie mówię tu o aspektach marketingowych, ale właśnie o przekazaniu wiedzy. Bo nie zawsze fajnie jest być sportowcem. Nie zawsze jest łatwo. Chodzi jednak o to, by kochać sport i w ciężkich momentach do niego wrócić. Kontuzja to nie jest koniec świata. To skomplikowany czas, gdy z pięknego sportu przechodzisz przez wyboistą i ciemną drogę rehabilitacji. Ale to szansa na zmianę perspektywy i przewartościowanie pewnych spraw. Bo sport to pasja. Ale to też tylko pasja. To nie jest wszystko.
Kliknij "Akceptuję i przechodzę do serwisu", aby wyrazić zgody na korzystanie z technologii automatycznego śledzenia i zbierania danych, dostęp do informacji na Twoim urządzeniu końcowym i ich przechowywanie oraz na przetwarzanie Twoich danych osobowych przez nas, czyli Telewizję Polską S.A. w likwidacji (zwaną dalej również „TVP”), Zaufanych Partnerów z IAB* (960 firm) oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP (88 firm), w celach marketingowych (w tym do zautomatyzowanego dopasowania reklam do Twoich zainteresowań i mierzenia ich skuteczności) i pozostałych, które wskazujemy poniżej, a także zgody na udostępnianie przez nas identyfikatora PPID do Google.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie naszych poszczególnych serwisów zwanych dalej „Portalem”, w tym informacje zapisywane za pomocą technologii takich jak: pliki cookie, sygnalizatory WWW lub innych podobnych technologii umożliwiających świadczenie dopasowanych i bezpiecznych usług, personalizację treści oraz reklam, udostępnianie funkcji mediów społecznościowych oraz analizowanie ruchu w Internecie.
Twoje dane osobowe zbierane podczas odwiedzania przez Ciebie poszczególnych serwisów na Portalu, takie jak adresy IP, identyfikatory Twoich urządzeń końcowych i identyfikatory plików cookie, informacje o Twoich wyszukiwaniach w serwisach Portalu czy historia odwiedzin będą przetwarzane przez TVP, Zaufanych Partnerów z IAB oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP dla realizacji następujących celów i funkcji: przechowywania informacji na urządzeniu lub dostęp do nich, wyboru podstawowych reklam, wyboru spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych reklam, tworzenia profilu spersonalizowanych treści, wyboru spersonalizowanych treści, pomiaru wydajności reklam, pomiaru wydajności treści, stosowania badań rynkowych w celu generowania opinii odbiorców, opracowywania i ulepszania produktów, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, technicznego dostarczania reklam lub treści, dopasowywania i połączenia źródeł danych offline, łączenia różnych urządzeń, użycia dokładnych danych geolokalizacyjnych, odbierania i wykorzystywania automatycznie wysłanej charakterystyki urządzenia do identyfikacji.
Powyższe cele i funkcje przetwarzania szczegółowo opisujemy w Ustawieniach Zaawansowanych.
Zgoda jest dobrowolna i możesz ją w dowolnym momencie wycofać w Ustawieniach Zaawansowanych lub klikając w „Moje zgody”.
Ponadto masz prawo żądania dostępu, sprostowania, usunięcia, przenoszenia, wniesienia sprzeciwu lub ograniczenia przetwarzania danych oraz wniesienia skargi do UODO.
Dane osobowe użytkownika przetwarzane przez TVP lub Zaufanych Partnerów z IAB* oraz pozostałych Zaufanych Partnerów TVP mogą być przetwarzane zarówno na podstawie zgody użytkownika jak również w oparciu o uzasadniony interes, czyli bez konieczności uzyskania zgody. TVP przetwarza dane użytkowników na podstawie prawnie uzasadnionego interesu wyłącznie w sytuacjach, kiedy jest to konieczne dla prawidłowego świadczenia usługi Portalu, tj. utrzymania i wsparcia technicznego Portalu, zapewnienia bezpieczeństwa, zapobiegania oszustwom i usuwania błędów, dokonywania pomiarów statystycznych niezbędnych dla prawidłowego funkcjonowania Portalu. Na Portalu wykorzystywane są również usługi Google (np. Google Analytics, Google Ad Manager) w celach analitycznych, statystycznych, reklamowych i marketingowych. Szczegółowe informacje na temat przetwarzania Twoich danych oraz realizacji Twoich praw związanych z przetwarzaniem danych znajdują się w Polityce Prywatności.